wtorek, 15 lutego 2022

Pieprzę się z trzema kolegami z pracy

Ktoś mógłby pomyśleć, że ślub w walentynki to dobry pomysł. "To takie romantyczne" mówią. Nie wierzcie w to. Ślub w Walentynki to najgorszy pomysł na świecie. Dlaczego? Już Wam mówię! Jeśli ślub masz 14 lutego, to rocznicę ślubu masz w walentynki. Co roku!

                    

Zorientowałem się w pierwszą rocznicę. Wszystkie lepsze knajpy zarezerwowane, kawiarnie wypełnione ciżbą, że szpilki nie wciśniesz, żona zła - tragedia! Na drugą rocznicę się postarałem. Wszystko zarezerwowałem z dużym wyprzedzeniem i się udało. Trzecia rocznica była w czasie pandemii i nie było problemu, ale czwarta... Ta przypadła w tym roku w poniedziałek. Przypomniałem sobie o rezerwacji tydzień wcześniej, czyli za późno. A żona już wymyśliła, że chce zjeść w naszej ulubionej knajpie. Ulubionej, rozumiesz? Ja nawet nie wiedziałem, że mamy ulubioną knajpę. 

Na szczęście wymieniła nazwę, więc wiedziałem gdzie mam dzwonić. Po dłuższej rozmowie i obietnicy sowitych napiwków dla obsługi, szef zgodził się przyjąć nas w zamkniętej restauracji, przed trzynastą. "Nie będzie kolacji, ale obiad" - pomyślałem. Ważne, że w "naszej ulubionej" restauracji. Szczęśliwie żona nie zgłaszała sprzeciwu w kwestii wczesnej godziny.

Przyznaję, że chociaż drogo to wychodzi, to jedzenie w zamkniętej jeszcze restauracji ma swój urok. Dostaliśmy przystawki, jedyny kelner zapalił świecę na naszym stoliku, chociaż za oknami był jasny dzień i nastrój był nawet romantyczny. Zamówiliśmy włoskie dania z karty i żona poszła się odświeżyć. Chrupałem paluszek chlebowy, głównie dlatego, że dźwięk chrupania był w ten sposób jedynym dźwiękiem, jaki wypełniał olbrzymią salę. Było pusto i bardzo, ale to bardzo cicho. Wstałem i ruszyłem do toalety.

W połowie drogi pomyślałem, że mógłbym zaczekać na żonę przed wejściem, zaciągnąć ją do kabiny i spróbować seksu w restauracyjnej toalecie. Wiem, wiem - tylko faceci myślą, że seks w publicznym kiblu jest romantyczny. Ale to rocznica, więc może. Skręciłem więc w korytarzyk prowadzący do damskiej.

Drzwi były niedomknięte, więc zajrzałem przez szparę, spodziewając się zastać żonę poprawiającą makijaż przed lustrem. I, owszem, byłą przed lustrem. Opierała się o blat z umywalkami. Suknię miała zadartą do góry, piersi wyglądały przez dekolt, majtki opuszczone były do kostek, a za jej plecami stał kelner i w najlepsze pompował ile fabryka dała. A pod tym kątem... rany! On posuwał właśnie tyłek mojej żony i to w czwartą rocznicę naszego ślubu! W WALENTYNKI!

Chciałem wparować do łazienki i zrobić scenę, a jednocześnie zastanawiałem się jak to zrobić? Oskarżyć ją o zdradę? W tej sytuacji będzie to nawet głupio wyglądało. Co to za oskarżenie, jeśli na dowód masz przed oczami jej wypełniony innym fiutem tyłek? Rozstać się? Jakoś głupio. Powód dobry, oczywiście, ale to jednak problemy. Na zastanawianiu się minęło mi parę minut, podczas których cały czas patrzyłem na tłok, który plądrował ciasną dziurkę mojej ślubnej. Podjąłem w końcu decyzję. Wejdę i zobaczę co się stanie. Głupia decyzja, ale to lepsze niż brak decyzji. Właśnie miałem pchnąć drzwi, żeby rąbnęły o przeciwległą ścianę i spotęgowały efekt, kiedy kelner wycharczał "odwróć się", a moja żona chyba miała ten wariant obcykany, bo płynnym ruchem nie tylko obróciła się twarzą do kochanka, ale jednocześnie padła przed nim na kolana i otworzyła usta, w których natychmiast zatopił się jego sztywny chuj. Żona zaczęła poruszać głową, a kelner wyprężył się jak struna, uniósł ręce do góry, jakby się poddawał i zaczął jęczeć rytmicznie, najwyraźniej dokonując ejakulacji. 

Co? No spuszczał się w jej ustach!

Upewniłem się, gdy żona się zakrztusiła, a spora dawka gęstego, białego żelu wypłynęła z jej ust i zawisła na brodzie. Kutas kelnera jednak nadal był w jej ustach, a głowa poruszała się na nim rytmicznie, co wprawiało biały sopel w kołysanie, aż do momentu, gdy złapał kontakt z jej dekoltem, do którego się przykleił i tak już został. 

Pchnąłem drzwi, kiedy kelner wydobył kutasa z ust mojej żony, co spowodowało prawdziwy wodospad spermy, która wypłynęła z ust prosto na sukienkę. Wszedłem do łazienki wiedząc, że za chwilę będzie za późno i głupio pomyślałem "ciekawe jak by tłumaczyła brudną suknię, gdybym tu teraz nie wszedł". Kelner zamarł. Moja żona spojrzała na mnie i wypluła resztkę spermy (ile on tego miał!), a następnie z kłapnięciem zamknęła usta i spróbowała się podnieść, zahaczając jednak plecami o blat umywalkowy, co na powrót rzuciło ją na kolana. Nikt nic nie mówił. Sytuacja wydała mi się groteskowa, aż zrozumiałem, że to ja powinienem coś powiedzieć. Ale na "AHA!" było już za późno.

- Czy ktoś wytłumaczy mi, co tu się dzieje - powiedziałem, tylko po to, żeby coś powiedzieć.
Kelner zapiął rozporek. Żona ostrożnie podniosła się z podłogi. Sperma nadal spływała pomiędzy jej piersi i dalej plamiła sukienkę. 
- Przepraszam - powiedziała żona. - Nie tak miałeś się dowiedzieć.
- Dowiedzieć o nim? Odchodzisz ode mnie? Dla niego?
- Co? - zaskoczenie kelnera było chyba jeszcze większe niż moje.
- Co? - powtórzyła żona, a potem szybko dodała - nie! Nie o to chodzi. Mam problem.
- To może ja... - kelner próbował ruszyć w stronę drzwi. Wskazałem na niego palcem, co osadziło go w miejscu. Nawet na niego nie spojrzałem. Do głowy przyszło mi, że gdybym ich teraz powystrzelał, to każdy sąd by uznał, że działałem w afekcie, a to okoliczności łagodzące. Niestety mieszkamy w Polsce i nie mam broni.
- Problem, Kochanie? - zaakcentowałem słowo kochanie w najbardziej ironiczny sposób, ale i tak wyszło zbyt miło.
- Problem. Jestem nimfomanką. Miałam Ci powiedzieć.
- Co? - teraz to ja byłem zaskoczony.
- To może ja... - znów spróbował kelner.
- Stój, mówię - tym razem musiałem na niego spojrzeć, by osadzić go w miejscu. - A Ty kontynuuj - zwróciłem się do małżonki - od kiedy jesteś nimfomanką.
- Chyba od zawsze. Tylko wcześniej byłam nieśmiała i robiłam to sama ze sobą.
- Masturbowałaś się?
- Tak. A po ślubie coś się zmieniło. Miałam dużo więcej seksu. Ale później praca, brak czasu, seksu było coraz mniej i musiałam sobie radzić.
- Radzić? Z nim?
- Nie, on to przypadek. Spodobał mi się, jak byliśmy tu ostatnio. Poza tym lubi dominować... nie wiem ile widziałeś.
- Widziałem, że wyjął fiuta z Twojej dupy i wpakował Ci w usta.
- Aha... no to widziałeś aż za dużo. Ale tak. Bzykał mnie kilka razy. Przychodziłam tutaj, jak miałam chcicę, a on ją zawsze zaspokajał.
Spojrzałem na kelnera, a drań ukłonił mi się lekko. Chciałem go walnąć. Powinienem go walnąć - zrozumiałem. Ale on stał za daleko, a chwila przeminęła.
- Skoro on jest od niedawna, a radzisz sobie od dawna, to jest ktoś jeszcze, tak? - sam byłem zaskoczony swoją logiką.
- Tak - odparła spuszczając oczy.
- W pracy?
Skinęła głową. Milczałem.
- W pracy pieprzę się z trzema kolegami.
Mnie zatkało, ale co gorsza zatkało też kelnera. W tym momencie faktycznie wolałem, żeby go tu nie było, ale na to też było za późno. Tę rozmowę powinniśmy kontynuować w cztery oczy.
- Tę rozmowę powinniśmy kontynuować w cztery oczy - powiedziałem na głos. - Doprowadź się do porządku, czekam przy stoliku.
Skinęła głową, a ja wyszedłem.

Emocje buzowały. Wypiłem kieliszek wina, później wino małżonki, a później podszedł do mnie kelner, ten kelner, bo innego o tej porze jeszcze nie było i dolał wina do kieliszków. Wypiłem więc drugą porcję i wtedy weszła żona. Dekolt sukienki był trochę wilgotny, ale gdybym nie wiedział, to bym nie zauważył. Usiadła naprzeciw.
- Może powinnaś iść na terapię - zacząłem.
- Byłam. Tam poznałam Izę, z którą wymieniałyśmy się telefonami do kochanków. To nie jest najlepszy pomysł, by zebrać w jednym pomieszczeniu kilka nimfomanek, zaufaj mi. 
- Rozumiem.
- Nie będę tego robić. Nie chcę.
- A dotychczas chciałaś?
- No nie...
- Więc będziesz. Przecież nie masz jak się powstrzymać.
- Mogę spróbować. Albo będziemy to robić częściej. 
- Tak, tego się domyślam. Częściej, ostrzej, w różnych miejscach. Lepiej.
- Wybaczysz mi?
- A mam wyjście?
- To w takim razie...

I wtedy podszedł kelner z naszym zamówieniem. I zapytał, czy wszystko w porządku. Spojrzałem na niego i z uśmiechem odpowiedziałem, że w jak najlepszym... Z przyzwyczajenia. 

Brak komentarzy: