sobota, 9 października 2021

Taka dobra koleżanka

Z Dorotą znamy się od piaskownicy i jako dzieciaki byliśmy nierozłączni. Wspólne zabawy, później razem poszliśmy do przedszkola, podstawówki i liceum. Po liceum nasze drogi rozeszły się, kiedy dostaliśmy się na różne uczelnie. Nadal jednak pozostawaliśmy w kontakcie. Dzwoniliśmy do siebie regularnie, odwiedzaliśmy się przynajmniej raz w miesiącu, a bywało że częściej. A później pojawił się Paweł i wszystko się zmieniło.

Paweł, delikatnie mówiąc, nie przepadał za mną i chyba czuł się zagrożony. Odkąd tylko zaczął się spotykać z Dorotą, poczułem że jest inaczej. Moja koleżanka zaczęła mnie unikać, wymyślać jakieś nieudolne wykręty, kiedy mieliśmy się spotkać. Przestała dzwonić, a kiedy ja dzwoniłem zadziwiająco często "nie mogła odebrać". Kiedy zaręczyli się z Pawłem, nasz kontakt urwał się prawie całkowicie, aż w końcu Dorota nie zaprosiła mnie na swój ślub i wiedziałem, że ta znajomość się skończyła. Szczególnie, że zaprosiła naszych wspólnych znajomych, czy moich rodziców - nawet oni byli zdziwieni, że nie dostałem zaproszenia.

Lata mijały i nie myślałem już o Dorocie, aż nagle, pewnego dnia zjawiła się u mych drzwi, jakkolwiek patetycznie by to nie zabrzmiało, tak właśnie było. Wychodziłem akurat na spacer z psem, a ona czekała na klatce schodowej, jakby bała się nacisnąć dzwonek. W pierwszej chwili nawet jej nie poznałem. Ułamek sekundy zajęło mi skojarzenie kim jest ta blada dziewczyna, stojąca na schodach. Kiedy jednak usłyszałem ciche "cześć", byłem już pewny.

Okazało się, że, jak zawsze w takich przypadkach, potrzebuje mojej pomocy. Otóż budowała właśnie dom i urzędnik przyczepił się do opisu projektu budowlanego. Okazało się, że ma dwa tygodnie na rozbiórkę tego, co udało się postawić, a na ponowne rozpoczęcie budowy nie ma już czasu. Co ciekawe, zmiany w projekcie wprowadził Paweł, który jest architektem i okazało się, że czegoś tam nie dopilnował i teraz grozi mu utrata uprawnień. A ja, tak się składa, że mam znajomości w urzędzie, bo pracowałem tam przez kilka lat i "podobno mogę pomóc", jak poinformowała Dorotę moja mama. I faktycznie mogłem pomóc. Rzecz w tym, że nie chciałem.

Nie chciałem pomagać Dorocie. Nie chciałem ratować dupy Pawłowi. Bo niby dlaczego? Dorota, idąc za mną, zaczęła mnie błagać, żebym jej pomógł. "Przez wzgląd na dawne czasy" mówiła. Oczywiście odpowiedziałem, że przez wzgląd na dawne czasy, powinna mnie zaprosić na ślub. Szlochając odpowiedziała, że to przez Pawła, że on był zazdrosny, że czuł się zagrożony, że podobno próbował swoich sił na moich studiach, zanim przeniósł się na architekturę (na bardzo słabej uczelni) i miał kompleksy odkąd mnie poznał. Podobno po każdym naszym spotkaniu robił jej awantury o to, że na pewno się pieprzymy, że ona znika ze mną nie wiadomo gdzie, że będąc ze mną nie odbiera od niego telefonu i tym podobne historie. I ona, żeby zatrzymać go przy sobie, zerwała ze mną kontakty.

Zapytałem ją więc, czy jej mąż wie, gdzie jest teraz i w jakiej sprawie przyszła. Odpowiedziała, że nie chciała mu mówić, ale zadzwonił do niej, kiedy byłą już pod moim blokiem i się przyznała. Wtedy Paweł powiedział jej, żeby zrobiła wszystko, żeby go z tego wyciągnąć, a po wszystkim znów zerwie ze mną kontakt. Ale ona tak nie chce. I nie wie co ma zrobić.

Spodobało mi się, że przyznała, jaką szują jest jej mąż. Mogła przecież nie mówić o tym, jaki miał plan. Ale nadal nie miałem zamiaru pomagać Pawłowi i powiedziałem jej to. Wtedy zupełnie zawisła na moim ramieniu i zaczęła płakać, że przepadną wszystkie ich oszczędności, że nie będą mieli gdzie mieszkać, bo mieszkanie już sprzedali i za pół roku mieli przeprowadzać się do domu, że mnie błaga. Że przecież przełknęła dumę, żeby się ze mną spotkać...

Tym mnie rozgniewała. Jaką dumę? Przecież to nie ja przerwałem naszą znajomość. Nic jej nie zrobiłem. To raczej ja musiałem przełknąć dumę, żeby z nią w ogóle rozmawiać. Powiedziałem jej to. Padła na kolana i zaczęła mnie przepraszać, na zmianę z błaganiem. Byliśmy akurat w parku, pies dreptał niespokojnie, a wokoło ani żywego ducha. Na szczęście, bo scena była przynajmniej krępująca. Wtedy Dorota powiedziała, że mam rację, że to ja musiałem przełknąć dumę, więc ona w zamian powinna przełknąć coś innego i zaczęła mi rozpinać rozporek. Zatrzymałem ją, bo to wydało mi się uwłaczające. Była w końcu moją przyjaciółką przez tyle lat! Ale ona nie ustępowała. Powiedziała, żebym nie dawał jej odpowiedzi, a obciąganie uznał za przeprosiny, że nigdy nie robiła tego z nikim innym niż z mężem, a w ten sposób przynajmniej udowodni mi, jak bardzo zależy jej, żeby mnie przeprosić. Podniosłem ją delikatnie, mówiąc, że nie musi mi niczego udowadniać i podprowadziłem na parkową ławkę. Tam się trochę uspokoiła.

Posiedzieliśmy parę minut, a później, już na spokojnie, powiedziała mi. "Ok, Ty musiałeś przełknąć dumę, żeby ze mną porozmawiać. Ale ja też musiałam ją przełknąć, żeby po takim czasie przyjść i Cię o coś poprosić. I naprawdę czuję, że muszę przełknąć coś jeszcze, żeby Ci udowodnić, że wszystko się zmieni. Udowodnić, że trzymam Twoją stronę, a nie Pawła. I że chcę wznowić kontakt i widywać się regularnie, jak kiedyś". Zapytałem, jak zamierza te spotkania wymóc na Pawle, a ona odparła, że właśnie o to chodzi. Skoro nie będzie mu mogła powiedzieć o tym, co wydarzy się dzisiaj, to przyszłe spotkania też zatrzyma w tajemnicy. A później rozpięła mi rozporek i zrobiła najgłębszego loda, jakiego kiedykolwiek dostałem, a na koniec połknęła zgodnie z obietnicą.

Pomogłem im. Odrobinę. Paweł nie stracił uprawnień, ale stracił pracę i teraz pracuje w jakiejś restauracji jako kelner. Domu rozbierać nie musieli, więc mieli się gdzie przeprowadzić. Dorota dotrzymała słowa i spotyka się ze mną przynajmniej raz na dwa tygodnie, a skoro robi to w tajemnicy przed mężem, widujemy się u mnie, gdzie regularnie, na każdej wizycie "przełyka dumę" razem z porcją mojej spermy.

Brak komentarzy: