poniedziałek, 26 kwietnia 2021

Kłamstwo ma wielkie oczy (ale głębokie gardło)

Żeby przypomnieć sobie, dlaczego patrzę jak jądra mojego szefa obijają się o twarz mojej narzeczonej, musiałem się skupić. Alkohol nadal mocno mnie trzymał, a sytuacja należała do tych, które nazywam "osobliwymi". W końcu kawałek po kawałku elementy układanki wróciły na miejsce.

Była sobota. Dzisiaj zaprosiłem szefa na kolację, by uczcić ukończenie projektu, w którego skutku czekał mnie poważny awans i podwyżka. Atmosfera była bardzo luźna, byliśmy tylko we troje (ja, szef i moja narzeczona Anka), a butelka dobrej whisky, którą przyniósł mój szef szybko traciła swą zawartość. Luźny nastrój sprzyjał żarcikom, które z chwili na chwilę stawały się coraz odważniejsze. W pewnej chwili zaczęliśmy przekomarzać się na temat wielkości swojego przyrodzenia, a zachwycona Anka śmiała się w głos, kiedy padały kolejne argumenty. Oczywiście dopingując nas, podsuwała kolejne argumenty na moją korzyść. Jednym z nich było "ledwo biorę go całego w usta, prawie nie daję rady". To oczywiście natychmiast zostało skontrowane przez mojego szefa, który stwierdził "mojego nie dałabyś rady na pewno, a nie tylko prawie". Ten argument zakończyła salwa śmiechu, ale ziarno zostało zasiane i po kolejnej kolejce ktoś, nie pamiętam, czy szef, czy sama Anka, wrócił do tematu. I dalej poszło...

Tak - dobrze się domyślacie, że doszło do mierzenia penisów - najbardziej pierwotnej rywalizacji współczesnych, kulturalnych samców. Niestety, żadnemu z nas nie stał, więc nie mogliśmy jednoznacznie wyłonić zwycięzcy. Z "pomocną dłonią" przyszła Anka, która zaczęła mnie masować, a mój penis zaczął stawać. Szef zakrzyknął, że "to niesprawiedliwe", więc druga dłoń Anki wylądowała na jego penisie. W tej sytuacji nawet nie wydawało mi się to dziwne. Zaledwie chwila masowania wystarczyła, byśmy zgodnie (choć ja niechętnie) przyznali, że szef ma większego o dobre trzy centymetry. Może nawet cztery (do mierzenia linijką się nie zniżyliśmy).

- To jednak nie rozwiązuje naszego problemu - rzekł szef.
- Jak to? Przecież wygrałeś - powiedziała na to Anka.
- Nie wygrałem, bo w zasadzie wcale się nie zakładaliśmy. A poza tym, rozmawialiśmy już nie o tym, kto ma większego...
- Tylko...? - nie skojarzyłem, ale temat zaczął mnie wciągać.
- Tylko o to, czy Ania zmieściłaby mojego całego.
- Skoro mnie ledwo mieści, to Ciebie nie dałaby rady. To chyba jasne? - Stwierdziłem nader przytomnie.
- I tak łatwo się poddasz - powiedział szef do Anki, która od dłuższej chwili przyglądała się jego penisowi z zagadkowym uśmiechem.
- Cóż, przecież nie sprawdzę - odpowiedziała łypiąc na mnie.
- Ok. Czyli jednak wygrałem?
- Raczej tak - powiedziała, ale wszedłem jej w słowo.
- Jak wygrałeś, skoro się nie zakładaliśmy?
- To prawda. Więc nie wygrałem.
- A o co mielibyśmy się założyć? - szybko rzuciła Anka.
- Hmmm... może o tą podwyżkę?
- Słucham - na chwilę otrzeźwiałem - myślałem, że sprawa podwyżki już jest wiadoma. 
- Miałem na myśli dodatkowe... 20 procent? Jeśli da radę.
- A jeśli nie - tu do rozmowy znów włączyła się moja narzeczona.
- Wtedy... hmmm... - szef zawiesił się.
- Chyba nie zmniejszysz mi podwyżki, jeśli moja narzeczona nie da rady Ci obciągnąć? - i znów nie zdałem sobie sprawy, jak absurdalnie to brzmiało.
- Nie. Jasne, że nie. Może, jeśli nie da rady wziąć całego, da mi się przelecieć. 
- Tylko tyle - ironizowałem.
- Bez gumki. Nie lubię gumek.
Dwadzieścia procent od mojej nowej pensji to była kupa forsy. A podwyżka oznaczała, że dostawałbym tę forsę co miesiąc. Spojrzałem na Ankę, a ona delikatnie skinęła głową. Przez myśl przeleciała mi myśl, że to dziwne pozwolić narzeczonej obciągać własnemu szefowi, ale myśl ta nie zagnieździła się w głowie i tak jak się pojawiła, tak wyparowała.
- Zgoda! - powiedziałem.

Myślicie, że to dlatego patrzę teraz na jaja szefa, obijające się o jej podbródek? O nie - to by było za łatwo. Anka zaczęła od wepchnięcia go sobie do ust, ale nie dała rady. Zaczęła więc go ssać i lizać, w nadziei, że za chwilę jej gardło się rozluźni i zmieści wielkiego kutasa. Nic z tego. Po dobrych dziesięciu minutach obciągania poddała się. Szef bez słowa usadził ją na sofie, na której sam wcześniej siedział, sięgnął pod sukienkę, a Anka podniosła biodra, żeby ułatwić mu zdjęcie swoich majteczek. Następnie klęknął między jej nogami, nakierował swoje działo i pchnął. Jednym ruchem znalazł się głęboko w mojej narzeczonej. "Głębiej niż ja kiedykolwiek byłem" skonstatowałem. Ania jednak nawet nie jęknęła. Mam na myśli, że nie jęknęła podczas tego pierwszego pchnięcia, bo podczas następnego kwadransa jęczała dużo i ochoczo. W końcu szef wyprężył się, a ja zrozumiałem, że opróżnił swoje wielkie jądra prosto w jej cipkę.

I tu dochodzimy do meritum, bo kiedy wyjął z niej tego klejącego się nieco, ale wciąż olbrzymiego drąga, Ania nachyliła się i teraz już bez trudu wzięła go w usta. To znaczy do gardła. Szef złapał jej głowę i zaczął posuwać, raz po raz wbijając się po same kule, które odbijały się od jej podbródka. A ja zrozumiałem, że zostałem oszukany...

1 komentarz:

Mateo pisze...

Fajna historia! Pozdrawiam :)