sobota, 7 września 2019

Sekta Ramajana

Jestem rozsądną dziewczyną, od niedawna mężatką. Pracuję w międzynarodowej korporacji. Wydaje mi się, że myślę zupełnie trzeźwo, a jednak dałam się wplątać w zupełnie dziwaczną historię. Na swoją obronę mam tylko to, że kiedy wszystko się zaczęło, nie byłam w najlepszej kondycji psychicznej.

                    

Cztery miesiące po ślubie, mieliśmy niewielki kryzys. Moja teściowa była chora, mąż zdenerwowany i wszystko zaczęło się sypać. W domu ciągłe kłótnie, po których on wychodził i jechał do szpitala. Kiedy wracał, w nocy, pił kilka drinków i szedł spać. Nie było kiedy porozmawiać, porozumieć się. Schemat powtarzał się, aż pewnego dnia dostałam wiadomość, że teściowa zmarła. Myślałam, że teraz mąż wróci do domu i jakoś się pojednamy, ale on nie wracał do domu przez kilka nocy. Później dowiedziałam się, że rzucił się w wir pracy i w ogóle nie wychodził z biura. Wtedy jednak nie wiedziałam co się dzieje. Dzwoniłam, ale nie odbierał. W końcu dostałam wiadomość z zawiadomieniem o pogrzebie. Chciał, żebym tam przyjechała. Miałam szansę się z nim spotkać i porozmawiać.

Tego dnia wsiadłam w samochód i ruszyłam w drogę. Cmentarz był w rodzinnej miejscowości męża, położonej jakieś sto kilometrów dalej. Nie znałam dobrze trasy i mimo nawigacji zgubiłam drogę. Wśród lasów i pól było jedno gospodarstwo i musiałam zapytać o drogę właśnie tam. Kiedy tam dotarłam, miałam w zapasie zaledwie pół godziny czasu. Do bramy wyszedł mężczyzna w białym, lnianym ubiorze i zaprosił mnie do środka. Tłumaczyłam, że mam mało czasu, że zgubiłam drogę, ale powiedział, że mam rozmazany makijaż, a skoro jadę na pogrzeb, powinnam go poprawić. Poza tym, że przyda mi się łyk gorącej herbaty, a mapę i tak ma w środku. Weszłam do budynku.

Wnętrze urządzone było w sposób, jakiego nie podejrzewałabym na takim odludziu. Kanapy, otomany, dywany i poduszki miały żywe, jaskrawe kolory. Wszędzie pełno było ozdób – świeczniki, frędzelki, zasłonki, malowidła i obrazy zdobiły każdą wolną powierzchnię. Z oddali słychać było delikatne dźwięki indyjskiej muzyki. W powietrzu czuć było ulotny zapach dawno zgasłych kadzidełek. Nie tego spodziewamy się po wiejskim domu gdzieś na odludziu.

Po chwili siedziałam na niebiesko-zielonej sofie, ozdobionej różowymi poduchami, z filiżanką herbaty w dłoniach, a Ramajan (tak przedstawił mi się mężczyzna), zapoznawał mnie z mapą, udzielając wskazówek dojazdu. Okazało się, że cmentarz jest całkiem niedaleko, zdążyłam więc poprawić makijaż, wypić herbatę i nieco ochłonąć słuchając uspokajającego głosu i porad dotyczących radzenia sobie ze stresem. Na chwilę ogarnął mnie nawet błogi spokój i pewnie gdybym nie musiała ruszać, zostałabym dłużej. Pożegnałam mojego wybawiciela i wróciłam na szosę.

Pogrzeb nie był przyjemnym wydarzeniem. Siostra mojego męża pokłóciła się z ojcem o pieniądze dla księdza, w samym środku ceremonii zaczęło padać, a na koniec, grabarze obtłukli narożnik płyty, zamykając grób. Mąż nie był w nastroju do rozmowy, powiedział tylko, że potrzebuje kilku dni, zanim wróci do domu. W drogę powrotną ruszyłam więc sama.

Nic się nie poprawiło, nadal czułam się samotna, opuszczona i niezrozumiana. Nie chciałam wracać do pustego mieszkania. Skręciłam więc z głównej trasy i ponownie zatrzymałam się przy gospodarstwie na pustkowiu. Wysiadłam z samochodu i podeszłam do drzwi. Otworzył mi, zanim zdążyłam zadzwonić. Nadal miał na sobie ten biały, lniany strój, ale tym razem przepasany był krwisto czerwoną szarfą. Wpuszczając mnie do środka uśmiechnął się przepraszająco i wyjaśnił, że chwilowo będzie niedostępny, ponieważ trwa spotkanie medytacyjne. Zaraz jednak dodał, że jeśli mam ochotę, mogę w nim uczestniczyć.

Zaciekawiona weszłam za nim do zaciemnionego pomieszczenia. Ciężkie kotary okrywały wszystkie okna. Na podłodze, na poduszkach siedziały kobiety, przeważnie młode, większość w zwiewnych strojach i podkolanówkach. Wszystkie miały przymknięte oczy i mamrotały coś niezrozumiale. Zapach kadzideł początkowo zawrócił mi w głowie, ale po chwili przestałam go czuć. Ramajan usiadł na jedynym w pomieszczeniu krześle i zaczął mówić spokojnym głosem. Jego słowa usypiały, albo udzielił mi się nastrój chwili. Poczułam jak odpływam. 

Obudziłam się bardzo spokojna i odprężona. Kobiet już nie było. Zniknęło też krzesło. Ramajan klęczał koło mnie na jednej z poduszek. Normalnie w takiej sytuacji zerwałabym się wystraszona, ale tym razem nie czułam niepokoju. Byłam jednak trochę głodna, a gdy powiedziałam to na głos, Ramajan zaprowadził mnie do kuchni. Było tam sporo warzyw i owoców. Wybrałam dla siebie dwa dorodne banany. Mężczyzna patrzył na mnie bez słowa. Zapytałam go, która jest godzina, ale odparł, że jeszcze jest wcześnie, dopiero co zaszło słońce. Kiedy powiedziałam, że muszę jechać, odparł, bym nie przejmowała się mężem. Powiedział, że wszystko co złe minie, potrzeba tylko czasu. Byłam zaskoczona tym, skąd wiedział o czym myślałam.

Kiedy szłam do samochodu stał w drzwiach domu. Powiedział, że prowadzi wykłady, które mogłyby mnie zainteresować i podał niewielką ulotkę. Był tam plan wykładów na najbliższy tydzień. Podziękowałam mu i ruszyłam w drogę powrotną, do domu. 

*  *  *

Od pogrzebu minęły trzy dni, a mój mąż nadal nie wrócił do domu. Esemesował, że musi pozałatwiać jakieś sprawy z rodziną. Na moje wiadomości nie odpisał. Zupełnie nie radziłam sobie z tą sytuacją. I wtedy trafiłam na ulotkę Ramajana. Postanowiłam dać sobie szansę. Wsiadłam w samochód z zamiarem pojechania na wieś. Oczywiście tłumaczyłam sobie, że jadę zobaczyć się z mężem, ale wiedziałam, że tak naprawdę, jadę do Ramajana. 

Wysiadłam z samochodu i dziarskim krokiem pomaszerowałam do budynku. Tym razem drzwi były otwarte na oścież. W znanym mi już pomieszczeniu pod ścianami ustawiono krzesła, ale większość z nich było wolnych. Poduszki za to zajęte były prawie wszystkie. Zasiadłam na jednej z nich i rozejrzałam się po sali. Same młode, ładne kobiety. Większość w podkolanówkach. Krzesło Ramajana było puste. Po chwili jednak wszedł. Stanął przy swoim krześle i po krótkim powitaniu przeszedł do wykładu.

Zasadniczo, wykład nie był bardzo odkrywczy. Ramajan mówił o tym, że by się odprężyć trzeba zrzucić z siebie powrozy, tworzone przez uwarunkowania społeczne, presję i oczekiwania otoczenia. Że tylko czując się wolnym człowiekiem, odkrywamy piękno posiadania wolnej woli. Że wielu rzeczy nie robimy nie dlatego, że nie chcemy, tylko dlatego, że nie pozwalają nam na to warunki, stawiane przez społeczeństwo. To, że coś jest źle widziane, chociaż sto lat temu nikt nie widział w tym niczego złego. To, że coś uważamy za niezdrowe, a przecież nie mamy obowiązku żyć zdrowo. To, że coś obraża czyjeś uczucia, chociaż naszymi uczuciami nikt się nie przejmuje. W końcu usiadł na krześle i rzucił wyzwanie, by każdy powiedział na co ma ochotę, nie krępując się tym, co pomyślą inni. W ten sposób mieliśmy wszyscy wyzwolić się z tych uwarunkowań, przestać przejmować się tym, co myślą o nas inni. Oczywiście chodziło też o to, byśmy nie oceniali się nawzajem. No i się zaczęło.

Dziewczyny po kolei mówiły o swoich skrytych marzeniach, chęciach i problemach. O tym, czego nie mówią na co dzień. Jedna powiedziała, że często potrzebuje, żeby ją ktoś przytulił, ale nie chce być źle zrozumiana. Ramajan powiedział, że tu nie będzie źle zrozumiana i od razu trzy czy cztery dziewczyny stojące najbliżej przytuliły dziewczynę, która rozpłakała się ze wzruszenia. Jedna z następnych powiedziała, że chciałaby pocałować się z inną kobietą, ale jej mąż jest homofobem i takich też mają znajomych, więc nikt by jej nie zrozumiał. Ramajan zapytał, czy któraś z pań chciałaby spróbować i zgłosiła się inna dziewczyna. Kiedy się całowały, nikt tego nie obserwował, po prostu mówiłyśmy kolejne rzeczy, które dotąd ukrywałyśmy. 

Powiedziałam, że tęsknię za mężem i chciałabym być częścią jego życia. Ramajan powiedział, że powinnam mu to powiedzieć. Odparłam, że chciałabym się zbliżyć do niego tak, jak to było w czasach narzeczeństwa. Że po ślubie wszystko się zmieniło, że oddaliliśmy się od siebie. Że brakuje mi kontaktu fizycznego. Wtedy kilka z dziewczyn pokiwało głowami ze zrozumieniem, a Ramajan odparł, że w tym celu możemy przecież znaleźć sobie kochanków, którzy nas będą chcieli, pragnęli. Reakcja była natychmiastowa - wszystkie zaczęłyśmy oponować, że chcemy pozostać wierne. Ramajan uśmiechnął się. "A gdyby to on was zdradził?" zapytał. Wtedy co innego. "Nic innego. To tylko uwarunkowanie, narzucone wam przez społeczeństwo. Liczy się dla Was kto zdradzi pierwszy, a nie samo zerwanie przyrzeczeń. Jeśli potrzebujecie czegoś do szczęścia, macie prawo to brać."

Kiedy wszystkie dziewczyny już wyznały swoje skrywane pragnienia i poczułyśmy się sobie w jakiś sposób bliższe. Zaczęłyśmy rozmawiać, wymieniać się numerami telefonu. Ogólny rozgardiasz przerwała jedna z uczestniczek sesji, zadając pytanie, które mnie zaskoczyło. Zwróciła się do Ramajana, pytając czego on by chciał, gdyby mógł nie krępować się żadnymi konwenansami. Spodziewałam się odważnej odpowiedzi, mimo to zaskoczyła mnie jej bezpośredniość. "Chciałbym, żeby jedna z Was podeszła tu do mnie i zrobiła mi laskę" powiedział Ramajan. Zapadła cisza, trwająca dobre piętnaście sekund, po czym jedna z dziewczyn podniosła się i podeszła do krzesła, na którym siedział. Bez słowa rozpięła mu rozporek wydobyła na wierzch jego sprzęt i zaczęła go lizać, a gdy zrobił się sztywny, włożyła go w usta i ssała, gdy Ramajan z zadowoleniem mówił nam o tym, że tylko wypowiedzenie swoich pragnień na głos daje szansę na ich realizację. Skończył mówić i w tym samym momencie ejakulował prosto w młode usta dziewczyny, która dopiero co mówiła o tym, że nigdy nie zdradziła by męża.

*  *  *

Spotkanie było przełomem. Poznałam wiele wspaniałych kobiet, a mój telefon zapełnił się wieloma numerami telefonów, w tym do samego Ramajana. Zaczęłam dzwonić i pisać do moich nowych przyjaciółek. Dowiedziałam się wielu ciekawych rzeczy na temat spotkań. Na przykład tego, że Ramajan uwielbia, kiedy dziewczyny mają na sobie podkolanówki i te, które to wiedzą zakładają właśnie ten strój. Sam zainteresowany nigdy nie brał pieniędzy za swoje zajęcia, więc dziewczyny starały się uprzyjemnić mu je jak najbardziej. Byłam wdzięczna losowi, że zetknął mnie z tą grupą. Przede wszystkim jednak byłam wdzięczna za Ramajana za to, że nauczył mnie robić to, czego chciałam. Że dał mi odwagę. Dlatego właśnie następnego dnia założyłam podkolanówki i zrobiłam sobie w lustrze fotkę, na której miałam tylko podkolanówki. Wysłałam mu tę fotkę, ale nic nie odpisał.

Na następne spotkanie, na które oczywiście pojechałam w podkolanówkach, dotarłam spóźniona. Kiedy weszłam do sali, widziałam wiele nowych twarzy, a dziewczyny właśnie opowiadały o swoich skrywanych pragnieniach. Cichutko zajęłam miejsce pod ścianą, zaraz obok wejścia, ale Ramajan dostrzegł mnie i wzrokiem, nic nie mówiąc, zasugerował, bym przesiadła się bliżej. Kiedy dziewczęta skończyły mówić o tym, czego wstydziły się powiedzieć w innych okolicznościach, ulga była wręcz namacalna. Cała sala oddychała nią, rozkoszując się tym nowym stanem. Widziałam kilka koleżanek z poprzednich spotkań i zorientowałam się, że wiele z nich przyprowadziło na to spotkanie swoje znajome. Teraz zadowolone patrzyły, jak wpłynęło na nie spotkanie. W tym momencie, tak jak podczas poprzedniego wykładu, ktoś rzucił pytanie, czego chciałby Ramajan, a ten udzielił znanej mi już odpowiedzi "chciałbym, żeby jedna z Was podeszła teraz do mnie i zrobiła mi laskę". Tym razem jednak, wypowiadając te słowa patrzył dokładnie na mnie. Nasz wzrok się spotkał, a ja podniosłam się z miejsca, zanim zastanowiłam się co właściwie robię. Kiedy dotarło do mnie co się dzieje, już szłam w stronę podwyższenia. Serce tłukło mi się w piersi, kiedy kucałam obok jego krzesła. Słyszałam zdumione szepty innych dziewczyn, kiedy zsuwałam jego spodnie. Gdy wyciągnęłam na wierzch jego sztywnego już penisa, usłyszałam, jak po sali przebiegł szept zazdrości, a potem wsunęłam go głęboko w swoje usta, a Ramajan zaczął mówić o tym, że realizacja pragnień zależy od tego, czy jesteśmy gotowi przyznać się do nich, nie licząc się z konsekwencjami łamania społecznego tabu.

Przestałam słuchać. W uszach szumiała mi krew, po części ze wstydu, a po części dlatego, że poruszałam głową w górę i w dół najszybciej jak umiałam. Muszę przyznać, że obciąganie takiej grubej pałki zaczęło mi się podobać. Komentarze na ten temat, które na początku dochodziły do moich uszu skończyły się, albo je także przestałam słyszeć. Przyznałam się przed sobą, że chcę sprawić Ramajanowi przyjemność i to co robię, chcę zrobić lepiej niż dziewczyna, która robiła to na poprzednim spotkaniu. Zaczęłam więc brać go głęboko, aż czubek docierał do przełyku. Robiłam tak raz za razem, aż zaczął wchodzić jeszcze głębiej. Czułam go w gardle, ale wyszarpywałam raz za razem i wbijałam znowu. Cały czas myślałam, że chcę zrobić to lepiej niż tamta, aż w pewnym momencie wytrysnął głęboko w moich ustach. Zaskoczył mnie jednak, a spermy było tyle, że nawet gdybym się zorientowała, nie dałabym rady połknąć jej na raz. Wydęłam policzki, a potem po prostu sperma wystrzeliła mi z ust. Szerokim strumieniem chlusnęła na bluzkę, a gdy podniosłam głowę, nadal spływała mi po brodzie. Ramajan przestał mówić i dysząc opadł na oparcie krzesła. Wszystkie oczy wpatrzone były we mnie i poczułam coś w rodzaju dumy.

Kiedy się podniosłam, zorientowałam się, że moja bluzka jest w opłakanym stanie. Byłam zawstydzona, podniecona i generalnie nie wiedziałam co myśleć. Ramajan, który w tym czasie zapiął rozporek, ale jego spodnie były w podobnym stanie, co mój strój, wziął mnie za rękę i wyprowadził z sali. "Znajdziemy Ci coś do założenia" powiedział na głos. Gdy znaleźliśmy się w korytarzu wziął mnie za rękę i szybkim krokiem poprowadził do drzwi znajdujących się w głębi. Gdy znaleźliśmy się w mrocznym miejscu, puścił moją rękę i delikatnie pchnął mnie w stronę wielkiego materaca, który zajmował większą część pomieszczenia. Ze zdumieniem stwierdziłam, że znajduje się na nim kilka zupełnie nagich kobiet, zwiniętych w pozycji embrionalnej i najwyraźniej pogrążonych we śnie. Ramajan zsunął spodnie. Zdjęłam bluzkę. Potem on podszedł do mnie i rozpiął mój stanik.

Nie protestowałam, kiedy układał mnie na boku i zsuwał ze mnie najpierw spódnicę, a później figi. Ułożyłam się w pozycji, w jakiej leżały wszystkie kobiety. A potem poczułam jego prężniejące przyrodzenie, ocierające się o moje pośladki. Główka jego członka była śliska i wilgotna, zapewne od mojej śliny i jego nasienia. Zaczął ją wciskać pomiędzy moje pośladki. W pierwszej chwili chciałam nawet zaprotestować, ale czułam olbrzymie podniecenie, więc tylko rozluźniłam się i pozwoliłam mu działać. Natychmiast znalazł się we mnie, mimo, że jeszcze nie był w pełnym wzwodzie. Dawno nie uprawiałam seksu analnego, bo mój mąż nie był jego zwolennikiem, ale teraz poczułam, że mam na to ochotę. Gdy jego męskość nabrzmiewała, nie czułam bólu. Posuwał mnie delikatnie, nie mając w sobie nic ze zwierzęcej siły, z jaką robiłam mu laskę. Był czułym i cierpliwym kochankiem, a ja, doznając zapomnianej pieszczoty zatraciłam się zupełnie i szczytowałam długo w rytm jego pchnięć. Każde kolejne przywoływało następną falę rozkoszy. Byłam spełniona i usnęłam.

Obudziłam się w ciemności, wśród wielu, wielu ciał. Było ich zdecydowanie więcej niż kiedy usypiałam. Nagie, kobiece ciała, wszystkie zwinięte w kłębek, ułożone ciasno na wielkim łożu. Niektóre pojękujące cicho. Zrozumiałam, że to te, które się onanizowały. Po przeciwnej stronie zobaczyłam Ramajana, który znowu zażywał seksu. Znowu, albo nadal - pomyślałam. Zapragnęłam wyjść z tego pomieszczenia, z tego domu. Wrócić do męża, do swojego prawdziwego życia. Dość miałam przygód. Niepostrzeżenie zsunęłam się na podłogę, prosto na kupkę ciuchów. Nie szukałam nawet właściwych, po prostu chwyciłam kilka sztuk, mając nadzieję, że trafię i na jakąś bluzkę i na spódnicę lub spodnie. Wymknęłam się z tej dziwacznej sypialni i sprawdziłam trzymane ciuchy. Udało mi się złapać coś, w czym mogłam się pokazać ludziom. Pobiegłam korytarzem i znalazłam wyjście. Mój samochód stał na podjeździe wśród innych. Udało mi się wyjechać. Była druga trzydzieści w nocy, kiedy dotarłam do domu. W naszych oknach świeciło się światło. Wrócił!

Mąż wrócił tego wieczora. Doszedł do siebie, pomógł rodzeństwu ze sprawami majątkowymi, przetrwał kryzys w pracy. Znów był mój. Nie pytał gdzie byłam, tak jak ja nie zadawałam zbędnych pytań jemu. Wystarczyło, że byliśmy razem. Jakiś miesiąc później zapytałam, czy zna farmę na odludziu, w swoich rodzinnych stronach. Opisałam mu to miejsce. Odparł, że budynek należy do warszawskiego biznesmena, który dorobił się na sprzedaży swojej firmy i przeszedł na bardzo wczesną emeryturę. Zajmuje się tylko przyjemnościami i od czasu do czasu urządza jakieś prelekcje i szkolenia. Znalazł mi nawet jego profil na Facebooku. Biznesmen nazywa się Jan Ramowicz.

Opowiadanie dedykuję tym wszystkim malkontentom, którzy nie postawili mi nawet piwka, ale nieustannie zwracają mi uwagę w komentarzach i e-mailach, że piszę za mało, za krótkich opowiadań i faworyzuję użytkowników Premium.

Brak komentarzy: