poniedziałek, 6 maja 2013

Męskie sprawy


Jestem regularnym gościem na męskich spotkaniach. Piwo, cygara, pokerek - wszystko to pozwala odprężyć się po dniu ciężkiej pracy. Z uwagi na charakter spotkań, zawsze odbywały się w dość hermetycznym gronie, ale ostatnio pojawił się nowy - kolega pana domu. Muszę przyznać, że grał nieźle, chociaż początkowo zbyt często blefował i chłopaki przejrzeli jego metodę. Cwaniak jednak już na następnym spotkaniu zmienił styl i znów rozgryzaliśmy go od początku. Za trzecim razem przyszedł z żoną - nie popełnił wielkiego faux pas - czasami chłopaki przychodzili z żonami - tradycyjnie zajmowała się nimi pani domu. Najważniejsza zasada jednak brzmiała - kobiety w czasie gry głosu nie mają. Chcieliśmy uniknąć sytuacji, w których żony stwierdzają, że jest już późno i wymagają zakończenia gry. Z tego powodu woleliśmy spotykać się bez żon, ale jeśli już któraś przyszła - jeśli stosowała się do zasad wszystko było w porządku. 


Muszę przyznać, że żona "nowego" jak z oczywistych względów go nazwaliśmy, była niczego sobie. Nie była wysoka, ale całkiem zgrabna i obdarzona bujnym biustem. Brunetka, a lubię brunetki, od razu wpadła mi w oko. Oczywiście swojej żony nie przyprowadzam na męskie spotkania - w tym czasie spała spokojnie w domu. Gdy tylko panie zniknęły rozpoczęła się rozgrywka. Nie graliśmy ostro, bo chodziło głównie o zabawę i miło spędzony czas, ale młody wyraźnie szarżował. Być może miał jakiś limit czasowy wyznaczony przez małżonkę, dość powiedzieć, że grał dość nieostrożnie i zaczął przegrywać. W pewnej chwili zauważyłem tik. Nikt, albo prawie nikt, nie gra z doskonale kamienną twarzą - przeważnie można wypatrzeć coś, co zdradza każdego gracza. Tak było i tym razem - mimowolny skurcz mięśni na czole i już wiedziałem. By się upewnić przepuściłem kilka rozdań i przegrałem do nowego kilka sztonów, ale teraz wiedziałem - mam go. 

Umowa była jasna - wszystkie długi regulujemy na miejscu - nie ma możliwości spłacania. To po to, by nie przegrać więcej niż się może. Wiadomo było, że każdy z nas miał przy sobie najwyżej kilkaset złotych, więc stawki także oscylowały raczej koło dziesiątek niż setek. Nowy jednak grał wyżej, a ja postanowiłem go trochę podpuścić. W końcu każdy musi kiedyś zapłacić frycowe. Przy kolejnym rozdaniu nie sprawdzałem więc, ale grałem coraz wyżej, aż w puli znalazł się prawie tysiąc złotych. Reszta spasowała, ale nowy nie zamierzał odpuścić. Byłem pewien, że wygram, więc nie pasowałem, a gdy kończył się mój limit, sprawdziłem. Nowy miał dwie pary, ja śliczną trójeczkę. Wygrałem i zażądałem przeliczenia sztonów. Okazało się, że w ferworze walki nowy dorzucił do puli o pięćdziesiąt więcej niż miał w portfelu. Poszedł po żonę, żeby zapytać, czy ma jakieś pieniądze, ale ta nie miała torebki. Stanęliśmy przed dylematem, bo dług karciany to dług honorowy i musiał go spłacić na miejscu. Zaproponował mi zegarek (nawet niezły), ale nie chciałem. Właściwie to miałem chęć tylko na jedno. Tym, na co miałem chęć była żona naszego nowego kolegi. Gdy mu to powiedziałem, żyłka na jego czole zaczęła pulsować jak wtedy, gdy miał karetę z ręki. Nie powiedział jednak nic, dopiero gdy chłopaki zaczęli robić nieskromne komentarze, dodałem, że chodzi przecież tylko o pięćdziesiąt złotych - żona będzie musiała tylko dla mnie zatańczyć. Bez świadków.

Poszedłem do saloniku. Włączyłem muzykę, gdy w korytarzu nowy objaśniał żonie, co musi zrobić. Zdziwiłem się, bo nie była na niego nawet całkiem zła. Gdy weszła, domyśliłem się dlaczego - podczas gdy my graliśmy, panie w kuchni raczyły się winkiem, w ilości chyba butelki na głowę. W każdym razie moja tancerka była w stanie wskazującym. Zamknięto drzwi, a pani zaczęła kołysać się w rytm muzyki. Ze szklaneczką w ręku zapadłem się w głębokim  skórzanym fotelu i podziwiałem kobiece kształty rysujące się pod materiałem sukienki. Tańczyła coraz bardziej zmysłowo, z zamkniętymi oczami, aż w pewnym momencie jej ręka tak niefortunnie przesunęła się po ramionach, że materiał sukienki niemal całkowicie zsunął się z jej ciała i stanęła przede mną jedynie w czerwonej, koronkowej bieliźnie. Natychmiast otworzyła oczy i schyliła się, by podciągnąć sukienkę, ale poprosiłem, by kontynuowała - w końcu tyle już widziałem, a  przecież nic złego się nie dzieje. Tańczyła więc przez chwilę onieśmielona, aż w końcu na powrót zamknęła oczy i dokończyła zmysłowy taniec.

Podobało mi się tak bardzo, że poprosiłem o ciąg dalszy, ale powiedziała, że wygrałem tylko jeden taniec. Nie sięgała jednak po sukienkę, więc pomyślałem, że mam szansę i zapytałem jak mogę wygrać więcej. Powiedziała, że przecież mam karty i mogę z nią zagrać. Wyciągnąłem talię, a ona zapytała ile przegrał jej mąż. Odpowiedziałem, że to przecież tylko zabawa, więc nie o pieniądze chodzi. Zgodziła się i zaproponowała grę. Losujemy karty - jeśli wygra, oddam jej to, co stracił nowy, mimo że nie wiedziała ile to było. Jeśli ja wygram będzie kontynuować taniec dalej. Gdy puściła mi oko, wiedziałem, że zgodzę się na te warunki. Sięgnęła po karty i wylosowała waleta kier. Pomyślałem, że mam jakieś dwadzieścia pięć procent na zwycięstwo. Wylosowałem kartę i uśmiechnąłem się. Pokazałem mojej towarzyszce - król pik. Wstała i myślałem, że wyjdzie obrażona, ale ona podeszła tylko do wieży i wrzuciła wolną piosenkę. Natychmiast zaczęła tańczyć z zamkniętymi oczami. Powiedziałem jej, że liczę na wiele, bo kasa o którą graliśmy to więcej niż poprzednie pięćdziesiąt złotych. Skinęła głową i zaczęła rozpinać stanik. Po chwili jej wielkie, kształtne kule były oswobodzone. Byłem pewien, że są sztuczne - nie możliwe, żeby prawdziwe piersi w tym rozmiarze były tak kształtne i jędrne. Dosłownie sterczały, mimo że nie były już podtrzymywane przez stanik. Pięknie wyglądała szczupła, z nagimi piersiami, w koronkowych majteczkach, kołysząca się w takt muzyki i muskająca swoje ciało dłońmi. Muzyka ucichła, a moja wygrana zakryła piersi dłońmi i schyliła się po leżący na podłodze biustonosz. Powiedziałem jej jak dobrze jej poszło i wskazałem na swoje spodnie, które między nogami wybrzuszyły się wyraźnie. Uśmiechnęła się i zamarła w oczekiwaniu. Zapytałem  czy chce kontynuować tą grę. Odparła, że tylko, jeśli jej mąż przegrał więcej niż pięćset złotych. Odparłem, zgodnie z prawdą, że tyle nie przegrał, ale - tu zatrzymała się, bo po poprzedniej wiadomości zaczęła się już podnosić - mogę dołożyć do jego przegranej tyle, żeby stawka wynosiła pięćset. Ku mojemu zdziwieniu zgodziła się. Doskonale wiedziała o co gramy - moja męskość wskazywała na to aż zbyt dokładnie. Wylosowała kartę - szóstka trefl. Słabiutko. Ale przecież wciąż mogłem przegrać. Sięgnąłem wgłąb talii i wyciągnąłem dziesiątkę kier. A więc wygrałem. Bez zbędnych ceregieli rozpiąłem rozporek i wyjąłem na wierzch swojego penisa. Pamiętam, że chcąc zachować się jak macho, powiedziałem do niej "lubię z połykiem" po czym odchyliłem się na fotelu i pozwoliłem jej zająć się moim kutasem. Muszę przyznać, że jeśli nawet tego nie lubiła, to wykazała się sporym samozaparciem. Ciągnęła dokładnie tak jak lubię - nie za mocno, ale też nie tak delikatnie, bym miał nic nie czuć. Obrabiała moją pałę bardzo sumiennie odpracowując przegraną. Patrzyłem na czubek jej głowy, poruszający się przede mną w górę i w dół i popijałem brandy ze szklaneczki, żałując, że nie mam tu cygara, które mógłbym palić, podczas gdy żonka kolegi robi mi laskę, ale nie zawsze ma się to, co się lubi. W końcu doszedłem w jej ustach - nie było w tym nic wzniosłego - poczułem, że to już, przycisnąłem jej głowę i spuściłem się głęboko w jej ustach. Połknęła wszystko. Natychmiast wstała, odwróciła się tyłem, ubrała i szybkim krokiem wyszła, zostawiając mnie w fotelu, z rozpiętym rozporkiem. Doprowadziłem się do porządku, dopiłem zawartość szklanki i także wyszedłem z saloniku. Okazało się, że impreza się zakończyła i wszyscy już poszli. Pożegnałem się i także opuściłem dom kolegi.

Co ciekawe, na następne spotkanie nowy znów przyszedł z żoną. Powiedział, że uparła się przyjść...

Jak zawsze zachęcam do punktowania opowiadania za pomocą przyciski "+1" poniżej.

Brak komentarzy: