Mam na imię Agnieszka i zawsze lubiłam się pieprzyć.
Już jako piętnastolatka chodziłam po galeriach handlowych i obciągałam facetom za ciuchy. Pewnie robiłabym to za darmo, ale rówieśniczki dziwnie by na mnie patrzyły - im chodziło o ciuchy, mi o robienie laski.
Kiedy miałam siedemnaście lat, jeden z bramkarzy w klubie, za lodzika pomógł mi wyrobić fałszywy dowód, żebym mogła wchodzić na dyskotekę. Chodziłam tam i obciągałam chłopakom po kiblach, a czasem dawałam im się przelecieć. Traktowałam to jako rozrywkę, sposób na wyszalenie się, odreagowanie. W dzień byłam wzorową uczennicą, córeczką tatusia, a wieczorami dyskotekową suczką - obciągarką. Miałam nawet takich bardziej stałych facetów, którzy gdy tylko wchodziłam na salę, od razu ciągnęli mnie do ubikacji, kazali klękać i w dwie, trzy minuty spuszczali mi się w ustach. To mi nie wystarczyło, ale było przynajmniej świetnym początkiem wieczoru. Od razu na wstępie myślałam sobie "teraz wiem, gdzie moje miejsce". Uwielbiałam ten moment, gdy rozpinali rozporki i kazali mi ciągnąć, a ja bez ceregieli, nie wybrzydzając brałam ich kutasy w usta i ciągnęłam aż się spuszczali, po czym wychodzili, często nie rzucając nawet głupiego dziękuję. Podniecało mnie to jak nic innego.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz